Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będziemy strzelali do niego grochem, celując w łysinę — rzekł Elek.
— A cóżby na to pani Kociuba, czy Łopata powiedziała!
— Godna niewiasta, uczciwy obiad nam dała, trzeba jej przykazanie szanować.
To mówiąc Elek, pod pozorem zrzucenia okruchów z mapy, zbliżył się do balkonu.
— Zlituj się, Elek, nie wyrzuć czasem okruchów do ogródka, bo z punktu zrobiłaby się heca.
— Jeszcze mi się żaba w mózgu nie wylęgła, — odparł flegmatycznie Elek, skręcając od drzwi balkonu ku umywalni — przecież widzisz, że idę do kubełka.
Wracając jednak, już bez obłudy wszedł na balkon. I ja, dla przeciągnięcia kości, podążyłem za nim. Wychyliliśmy się za parapet.
Nad-filister siedział w fotelu, w wygodnym pół-negliżu, w safianowych pantoflach i czapeczce, wyszywanej perełkami i czytał gazetę. Obserwowaliśmy go przez chwilę w milczeniu, do uszu naszych dochodził jedynie odległy, jednostajny gwar miasta, oraz ćwierkanie mamy-wróblicy, uczącej filozofji życia swe pisklęta. Nagle gruby pan rzucił się niecierpliwie w krześle.
— Nie, ten Bülow zawołał — już zanadto dokazuje!... posłuchaj, Ami, co on wygaduje!
I zaczął czytać długą cytatę z dziennika.
Wychyliliśmy się mocniej, aby zobaczyć, jakiego to przyjaciela ma nad-filister; ale w ogródku