Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matiuszyn stanął zdumiony, zapatrzywszy się na niezwykłego lokaja, upuścił czapkę z ręki; Lili ulegając podszeptom swej figlarnej natury, schyliła się, podniosła ją i bez namysłu włożyła na łeb niedźwiedzia, z fantazją na bakier ku lewemu uchu. Generał począł się śmiać do rozpuku.
— Ot figlarka! ot sprytnierka! — wołał — ot czapkę generalską wymyśliła komu włożyć!
— A to bestja!… Wygląda jak pijany jakut!…
— Ale olbrzym, bo olbrzym… Szkoda, że to zdechło, nie doczekawszy się mego przyjazdu… Ha, niedźwiedzie z Alaski nigdy długo u nas nie żyją!… Ale państwo obmyślili zrobić z niego portjera!… Ha ha ha!… dali mu lampę i tackę… Ha, ha, ha! Służy, rabie!…[1]) Taki twój los!
Aż się trząsł od serdecznego śmiechu.
Właśnie weszła pani Janina, zawiadomiona o przybyciu gościa. Od wczorajszego dnia troska o Lilę przysporzyła jej lat kilkanaście, to też ujrzawszy ją niespodzianie, omal nie zemdlała z wrażenia. Dziewczynka rzuciła się jej w ramiona.
— Jenerał pewnie przyjechał po Nika — rzekła ciotka, wśród uścisków — a on tymczasem znikł gdzieś od wczoraj bez śladu.

Jenerał tymczasem otarł załzawione od serdecznego śmiechu oczy, zdjął płaszcz, poprawił wąsy przed lustrem i zwrócił się do pani domu, witając ją szarmancko.

  1. Służ, niewolniku.