Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy nim subregensem oraz drugim nauczycielem religii w gimnazyum. Żyli z sobą w najlepszéj zgodzie, chociaż zaraz na pierwszy rzut oka występowała w ich osobach znaczna różnica. Ks. Cichocki był niskiego wzrostu, dobréj tuszy, przytem ruchawy bardzo i żwawy, a jego pełna, rumiana twarz, ocieniona gęstym czarnym włosem, uwydatniała niemal ciągle sympatyczną i wrodzoną wesołość, podczas gdy Wojciechowski, wyższy, zwykle spokojny i poważny, wywierał nań wpływ starszego, ale życzliwego brata. W chwilach wolnych od urzędowych zatrudnień prawie zawsze zastałeś ich razem, a w towarzystwie tych dwóch księży tak nam, bliższym ich znajomym, było swobodnie i przyjemnie, że na brak odwiedzających skarżyć się doprawdy nie mogli. Po przeniesieniu ks. Wojciechowskiego do seminaryum, niedługo także ks. Cichocki pobawił w alumnackiéj siedzibie; powędrował na probostwo do Brodnicy i musiało mu tam być dobrze, bo, ile mi wiadomo, wytrwał aż do końca swego przy powierzonéj mu owczarni. Rzadko już kiedy się z nim spotkałem w mieście, na ulicy i w długie rozchowory zapuszczać się nie mogłem, bo w wiecznym był pospiechu; przypominam sobie tylko, że wesołéj twarzy, błyszczących oczu i sprężystych ruchów nie stracił, ale przytył znacznie i bardzo wcześnie osiwiał. Chociaż, patrząc nań, można mu było wróżyć żywot Matuzala, umarł w sile wieku, już parę lat temu, nie wiem jednak co u niego przedwczesną katastrofę sprowadziło.
Dawniejszy alumnat, o którego dwóch regensach ci wspomniałem, widzisz, panie Ludwiku, że przytyka do obszernego budynku, oddzielonego od ulicy wolnem miejscem, drzewami zasadzonem, które, jak ci mówiłem, zajmowała niegdyś kaplica św. Anny. Gmach ten, niezbyt zresztą pokaźny i dogodny, mieści w sobie, od samego