Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przód strachem przejęte. Jeśli która z taktu wypadła, przyskakiwał i grał jéj zawzięcie nad uszami, jeśli się zgarbiła, krzyczał, że starych Fryców nie lubi, a jeśli udatnie podskoczyć nie umiała, trzasnął nieraz smyczkiem po trzewiczku, lub położył skrzypce na ziemię i kazał przez nie skakać. Kawalerów tresował jak sierżant rekrutów, ale ich też wyuczył entrechats i piżonów, któremi się potem na balach w kontredansie odznaczali. Spytaj się tylko pana Antoniego Krzyżanowskiego, jedynego, ile mi wiadomo, z żyjących jeszcze uczniów starego Rochackiego, a więcéj ci o nim opowie. Niewątpliwie był ów Rochacki doskonałym nauczycielem tańca; wszakże każda doskonałość na tym świecie ma swoje ale, a tem ale było tu znów owo purum de vite; nasz polski Vestris umiłował je do zbytku i skutkiem tego apopleksyą, jak słyszałem, zeszedł z naszego padołu. Została po nim wdowa z parą małych dzieci, jejmość spokojna i roztropna, która, żyjąc skromnie, i szczędząc ile możności, oddała się wychowaniu syna i córki. Córka wyrosła z czasem na dość przystojną pannę i doczekała się dwóch mężów, naturalnie jednego po drugim; synka zaś pamięta tu wielu jeszcze, bo umarł dopiero pięć czy sześć lat temu. Był on mniéj więcéj w moim wieku i znałem go już jako chłopca. W szkołach szło mu nieświetnie, bodajnie się tylko do Kwarty doskrabał; zachciało mu się potem wojska i służył parę lat w artyleryi, ale i tam nie wytrzymał. Przez czas niejaki straciłem go z oczu i nie wiedziałem co się z nim dzieje, gdy pewnego dnia, zdaje mi się, zimą trzydziestego ósmego roku, zjawił się u mnie w Berlinie. „A cóż ciebie tu sprowadza?“ spytałem wchodzącego. „Nie dziw się“, odrzekł, „przyjechałem się czegoś nauczyć“, i powiedział mi daléj, że po długich rozmysłach co ma wreszcie począć z sobą, postanowił iść za radą