Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plany i rysunki sam porobił i przy któréj wykonaniu sam wszystko obmyślał, rozporządzał i dozorował; wyglądało też tam wtenczas wszędzie tak chędogo, praktycznie, dokładnie i wygodnie, że kto tylko wszedł, pozazdrościł takiego mieszkania. Odpowiadało ono zupełnie usposobieniu tego skromnego, cichego księdza, który we wszystkiem, co robił, mianowicie w pracach swoich piśmiennych, łączył pewne estetyczne usposobienie z niezwykłą, jak to mówią, akuratnością.
Wpomniawszy tak pokrótce o wujaszku, wrócić muszę do siostrzeńca, który tu przy Wrocławskiéj trzy lata wiodąc kawalerski żywot i widząc, że interes idzie po myśli i pozwala mu się na śmiały krok odważyć, wymaga nawet nieco normalniejszych stosunków domowych i gospodarskich, postanowił położyć koniec osamotnieniu. I nie potrzeba było szukać daleko, bo tuż obok starego gimnazyum, na pierwszem piętrze mieszkały panienki, na których okna oglądał się niejeden z przechodzących Jezuicką ulicą; ich ojca, kapitana Józefa Kosińskiego, znaliśmy tu wszyscy przez wiele lat z widzenia. Często spotykałem go w mieście, a latem na drodze ku Dębinie; chudy, niewysoki, siwawy chodził zwykle samotny z wyrazem twarzy niezbyt wesołym, nie patrząc prawie na ludzi. Był to jeden ze starych Napoleończyków, jak ich nazywano, i zapewne nie mało doświadczył w kampaniach, skoro się stopnia owego i krzyża legii dosłużył. Raz tylko zdarzyło mi się rozmawiać z panem kapitauem, na obiedzie u księdza Aleksego Prusinowskiego; z początku był milczący, ale potem, gdyśmy go zaczęli podpytywać o wypadki wojenne, rozgadał się dość żwawo i zajął nas nie mało opowiadaniem szczegółów pamiętnego oblężenia Gdańska, które dwónastego rokn, pod dowództwem marszałka Rappa, przebył od początku do końca. Z jednym