Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dähnego, handel win i płodów kolonialnych, którym zarządzał najstarszy syn jego, wyuczywszy się kupiectwa w niemieckich miastach, a nawet zaprowadził, około czterdziestego roku, doróżki w mieście, których już od dawna nie było. Wszakże wszystkie te zabiegi i inne, o których nie wiem, nie doprowadziły go do pożądanego celu; przeciwnie, co było, wkrótce poszło. Niska, dość szczupła i ruchawa osobistość pana Bieczyńskiego zdradzała poniekąd jego usposobienie; uprzedzający i grzeczny dla wszystkich, zdawał mi się nieraz w rozmowie wewnętrznie niespokojnym i innemi myślami zajętym.

Całkiem odmiennie przedstawiał się drugi szwagier jego, Tadeusz Radoński. Byłem jeszcze małym chłopcem, w sekscie czy kwincie, gdy go pierwszy raz widziałem, lecz przypominam to sobie, bo zrobił na mnie wrażenie. Przyszedł wtenczas odwiedzić mego ojca bardzo przystojny młody człowiek niezwykle wysokiego wzrostu, tak iż głowę do góry podnieść musiałem, żeby mu spojrzeć w oczy, chudéj i prostéj postawy, co do wzrostu jego jeszcze dodawało; miał zaś na sobie krótką czamarkę z mnóstwem sznurów i lampasów, a w ręku sękaty kij, tak zwany „ziegenhainer“, który, niegdyś nierozłączny towarzysz studyozów, może się teraz gdzie w zbiorach starożytności znajdzie. Powiedziano mi, że to akademik Tadeusz Radoński, dawniejszy uczeń naszego gimnazyum. Radońskich nie brakło owemi czasy i przez cały szereg lat zajmowali wybitne miejsce na widowni W. Księstwa, tak w towarzyskich stosunkach, gdzie się młodzież płci obojga bez nich obyć nie mogła, jako też w wszelkiego rodzaju patryotycznych sprawach, gdzie pociągali za sobą odwagą i zapałem. Było ich zaś óśmiu z jednego gniazda. Rodzice ich, których nie znalem, dzierżawili kiedyś dobra grodziskie, a późniéj prze-