Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spotykamy się znowu, panie Ludwiku, na tym bruku poznańskim po kilkomiesięcznéj przerwie naszych przechadzek. Żwawy jesteś i wesół, jak widzę, i nie dziwię się wcale, bo to poniekąd obowiązek twego wieku; ale i mnie dłuższy pobyt w górach nie zaszkodził; nogi jeszcze jakokolwiek starczą i język usług nie odmawia, będę ci więc mógł dotrzymać danego latem przyrzeczenia, zwłaszcza iż ten początek jesieni dosyć się znośnie zapowiada.
Ile pamiętam, przewędrowaliśmy już Stary Rynek i górną część Poznania i zaszliśmy wreszcie na ów luterski cmentarz przy Półwiejskiéj ulicy, który dawnemi czasy był ogrodem Mycielskich; ponieważ zaś moja historyczna wiedza, na tym końcu miasta, poza owo terytoryum nie sięga, musimy więc wrócić napowrót Piotrowym placem i stanąć tam, gdzie się Podgórna ulica łączy z Wrocławską.
Może tylko kilku starych wie jeszcze, że to miejsce nazywano powszechnie Wrocławską bramą; stała tam bowiem za dawnych polskich czasów jedna z bram twierdzy poznańskiéj, wychodząca na przedmieście św. Marcina, przez które prowadził trakt główny do Wrocławia. Bramy téj, naturalnie, niepamiętam, ani mi się też zdarzyło spotkać starszego, któryby ją był widział. Kiedy ją zniesiono, dowiesz się może z książki Łukaszewicza, ale jeszcze w czasach méj młodości bardzo często używane były, osobliwie między ludem, te wyrażenia: przy wrocławskiéj bramie i za wrocław-