Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, przeto niewiele zaznał co jest otio frui. Kazań jego nasłuchałem się dużo, bo w Niedziele i święta miewał je dla nas regularnie u Fary po mszy studenckiéj i przypominam sobie, że to były jasne i proste nauki bez wykrzykników i deklamacyi, ale przemawiały do młodych umysłów, bo treść ich, przedstawienie rzeczy i głos niemal proszący, którym były wypowiedziane, świadczyły o głębokiem uczuciu religijnem mówiącego i gorącéj chęci przelania go do serc naszych. Zresztą niejeden ze starych księży, którzy mu się w kościele bliżéj i częściéj odemnie przypatrywali, będzie ci mógł lepiéj opowiedzieć o tem szczerem przekonaniu i bezwzględnéj czasem gorliwości, które Brodziszewski okazywał jako kapłan, tak tutaj w Poznaniu, a wyraźniéj potem w Gnieźnie. Gdy tam bowiem trzydziestego roku otrzymał kanonikat, spadły na niego wraz z godnością rozliczne zatrudnienia i urzędy, nietylko pierwszego radzcy konsystorskiego i kaznodziei katedralnego, lecz, parę tal późniéj, oficyała, które ciągłéj rozwagi i pracy wymagały; a gdy niebawem nastały ciężkie czasy dla archidyecezyi z powodu owéj sprawy małżeństw mięszanych, był ksiądz oficyał gnieźnieński tym co z największą stanowczością bronił praw kościoła i najbardziéj przyczynił się wpływem swoim i radą do tego, iż rzecz stanęła na ostrzu. Wiedziano o tem dobrze w kołach rządowych i, jako głównego sprawcę oporu, powołano go do Poznania, gdzie trzymany był jak więzień przez półtora roku pod strażą policyjną. Niemiało to naturalnie żadnego wpływu na jego przekonanie; do samotności przywykły, wytrwał ze zwyczajnym sobie spokojem do końca. Skroro czterdziestego roku zmieniły się stosunki, wrócił do obowiązków swoich do Gniezna i tamże sześćdziesiątego szóstego, w późnym wieku, bo licząc lat osiemdziesiąt siedem, wyniesiony do godności biskupa-sufragana i pro-