Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko, co to z jednego wyjść może!“ Umarł kilkanaście lat późniéj, skończywszy osiemdziesiąty szósty rok życia.
Ksaweremu niedozwoliły losy równie długiego pobytu na naszym padole, a odmienne czasy nie dały mu użyć tak urozmaiconéj młodości, jak ojcu. Przebywał sobie tuajt szkoły normalnie; gdy się u pani Kantorowéj z grnbszego der, die das nauczył, posłano go do szkoły przygotowawczéj, gdzie z Reitem i Jakubowskim zachodziły czasem rozprawy, a potem dostał się do gimnazyum. Koleżką był wogóle zgodnym i wesołym, do wspólnéj zabawy jedynym, a chociaż miewał czasami wybryki uporu i samowoli, lubiliśmy go jednak wszyscy już dla ochoczego animuszu w wszelkich studenckich sprawkach i dla pewnéj właściwości w pojmowaniu rzeczy, w ruchach i mowie. Był w kwincie dopiero, gdy spadł nań przydomek Cyklopa, który mu przez długie lata między amicusami pozostał, a przydomek ów miał początek następujący. W ostatki, zdaje mi się dwódziestego dziewiątego roku, zachciało nam się kilku malcom grać w teatr. Zezwolił na to nasz korepetytor Kaliski, wtenczas sekundauer, a późniéj kanonik i proboszcz w Jaksicach i nie tylko zezwolił, lecz będąc w dobrym humorze i właśnie Odyseą zajęty, napisał sam dla nas sztuczkę, która się odgrywała w jaskini Polifema, kiedy temu biedakowi jedyny jego ślep wyżgiwają. Otóż rola owego Polifema przypadła naszemu Ksawerkowi, który w niéj tak pocieszne na spektatorach zrobił wrażenie, osobliwie gdy w jednéj scenie krzyczeć zaczął: „ja Cyklop, ja Cyklop!“ iż odtąd dla nas Cyklop i Ksawery było wszystko jedno.
Dla nauki niebyłby on sobie dał głowy uciąć; Cycerona i Homera za najlepszych przyjaciół swoich nieuważał, ale koniec końców szło to jakoś z pomocą korepe-