Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jazń odnowić, czas bowiem żadnéj w nim prawie zmiany nie sprawił; przypruszył nieco jego gęstą czupryng, ale huzarską jego postać i zwrotność pozostawił tę samą, a szczególnie tęż samą szczerość charakteru, polskość uczuć, otwartość w mowie i skłonność do cenzorowania. Ciężył mu już jednak starokawalerski stan, któremu dawniéj, jak pamiętam, pochwał nie szczędził i wiernym zostać przyrzekał. Nie dotrzymał mu jednak wiary i dobrze zrobił, bo ożeniwszy się z owdowiałą panią Kwaśniewską, z domu Ryllówną, cieszyć się mógł normalnem i miłem domowem życiem, jakiego nigdy nie zaznał, tem bardziéj, iż żona jego, osoba przyjemna i roztropna, łagodnem i milczącem usposobieniem na częste jego draźliwości i smutki zbawienny wpływ wywierała. Ale biedak nie długo się cieszył tą łaską fortuny, ledwo trzy lata, jeśli się nie mylę; niedomagania żołądkowe, na które peryodycznie cierpiał od dawna, przemieniły się, z końcem siedemdziesiątego roku, w ciężką chorobę. Do przyczyn fizycznych przystąpiły także przyczyny moralne. Należał on do licznych wtenczas między nami czcicieli Napoleona III, z którego osobą patryotyczne swoje nadzieje zespolił, dla tego też olbrzymie rozczarowanie, wywołane ową bajeczną klęską Francuzów, podziałało jak najgorzéj na jego system nerwowy. Pamiętam, że, gdy go odwiedzałem w chorobie, nawracał zwykle rozmowę na ten temat. Lekarze czynili co mogli, aby tego poczciwego i sympatycznego człowieka utrzymać przy życiu, ale natura była silniejszą i w początku listopada siedemdziesiątego pierwszego roku wywieźliśmy go, z mieszkania przy Strzeleckiéj ulicy, na miejsce, gdzie wszelki ustaje niepokój.
O dawniejszych kolegach Sikorskiego, którzy razem z nim do Poznania przywędrowali i wynieśli się po nim na tamten świat, nic ci powiedzieć nie mogę, panie Lu-