Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieważ długo nie wracał, otworzyła niespokojnie wyczekująca go żona okno na ulicę, bo zgiełk był jakiś przed domem. Ujrzała coś leżącego na ziemi i sporo ludzi naokół. Myślała, że jakiś pijany, ale niebawem wniesiono jéj nieżywego męża do pokoju. Jak czasem u suchotników bywa, krew gwałtownie rzuciła mu się gardłem i skonał dochodząc do drzwi domu. Możesz sobie wystawić, panie Ludwiku, rozpacz żony i przerażenie wszystkich, którzy z tym zacnym człowiekiem w bliższych byli stosunkach. Umarł mając niespełna lat trzydzieści cztery, kilka miesięcy przed kolegą swoim Köhlerem. Redakcyi „Przyrody“ po nim podjął się Felicyan Sypniewski, lecz pismo to ustało z końcem roku.
Przejdźmy teraz na drugą stroną ulicy, panie Ludwiku; jak ci mówiłem, za Hotelem wiedeńskim i kilku z gliny zlepionemi domkami stała na rogu teraz tak zwanéj Wysokiéj uliczki taż sama kamieniczka, która, chociaż już czwartą mieści generacyę, w niczem pozoru swego, od wieku prawie, nie zmieniła. Wystawił ją, ile mi wiadomo, Francuz Sermonet, emigrant z czasów pierwszéj rewolucyi, osiadłszy tutaj w Poznaniu i ożeniwszy się z Polką. Osoby jego nie pamiętam, tylko pastelowy portret, który zapewne jeszcze w pokoju wnuka wisi, ale wiem, że znał dobrze swój język i lubił się zajmować historyą naturalną. Odziedziczył po nim tę posiadłość mąż jego jedynaczki córki, pan Hipolit Kramarkiewicz. Nieraz mi się, panie Ludwiku, gdy przechodzę tędy i rzucę okiem na sień otwartą, przypomni postać tego weterana z czasów polskiéj jeszcze administracyi. Wysokiego wzrostu, pogodnéj i poważnéj twarzy, trzymającego się zawsze prosto i witającego znajomych miłym i przyjacielskim uśmiechem. Spokój i rozwagę okazywał nie tylko w postawie, ruchach i rozmowie, kierowały one całem jego życiem, które, nie wy-