Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Otóż, panie Ludwiku, z tych wszystkich, którzy wtenczas z rue d’Amsterdam wrócili do domu, tylko dwóch nas pozostało sceptykami, Sokolnicki i ja, wszyscy inni uwierzyli w mistrza. Dwa dni potem, czy nazajutrz odbyła się w kaplicy kościoła des Petits Pères jakaś uroczystość, gdzie znajdował się obraz Matki Boskiéj Ostrobramskiéj malowany przez Wańkowicza, a udział w niéj mieli ci, którzy Towiańskiego i Mickiewicza za przywódzców duchowych uznali. Nie zerwali oni świadomie i umyślnie z religią katolicką, owszem oburzali się, gdy im ten zarzut czyniono i poświadczyć mogę, że odznaczali się pobożnością i częstem przebywaniem w kościołach. Doktór Siegfrid, przystąpiwszy do nich od pierwszéj chwili, odznaczył się wkrótce tak silną wiarą w mistrza i zapałem do jego nauki, że uchodził w ich przekonaniu za stojącego bardzo wysoko w duchu i za najdzielniejszego wyznawcę po Mickiewiczu. Medycynę całkiem porzucił, uważając wszystko, co nie było sprawą bożą za rzecz bez żadnéj wartości; siedział w domu po większéj części zamyślony i ponury, co kilka dni chodził do Towiańskiego, a gdy ten się wyniósł z Paryża, do Mickiewicza na służbę, bo tam zawsze któryś z nich musiał być na rozkazy albo wysyłki; spędzał także długie godziny na rozmowach ze współwiercami, którzy go ciągle odwiedzali, zresztą nie zajmował się niczem. Poznałem się przez niego z wielu Towiańczykami, z których miło mi wspomnieć jako ludzi zacnych, przyjemnych i najlepszéj wiary, inżyniera Bolewskiego, kapitana Marszewskiego, Januszkiewicza, księgarza Królikowskiego, doktora Bońkowskiego i dwóch Poznańczyków, braci Rembowskich, bawiących wtenczas kilka miesięcy w Paryżu, z których osobliwie młodszy zdawał mi się być bardzo gorliwym wyznawcą; inni już mi wyszli z pamięci. Widywałem