Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do którego kilka znaczniejszych przyozdobień rzeźbiarskich z polecenia rządu wykonał.
Skoro ci tu wspomniałem o Władysławie Oleszczyńskim, nie mogę, przy nadarzającéj się sposobności, pominąć drugiego naszego rzeźbiarza, zwłaszcza iż przez trzy lata niemal należał do moich kolegów i amicusów uniwersyteckich.
Przybywszy do Berlina, zastałem tam już Oskara Sosnowskiego. Miał wtenczas lat dwadzieścia kilka i przyjechał, aby się wydoskonalić w snycerstwie. Dziejów jego dokładnie nie znam, bo, chociaż widywaliśmy się dość często, będąc z sobą w jak najlepszéj komitywie, i on o swoich domowych stosunkach mało co mówił i ja zbytnią ciekawością nie grzeszyłem. Tyle wiem, że pochodził z zamożnéj i znakomitéj rodziny na Podolu osiadłéj, że przez czas niejaki służył w wojsku rosyjskiem, ile pamiętam, w stopniu praporszczyka, że, mając od dzieciństwa skłonność do rzeźbiarstwa, zaczął się tego kunsztu uczyć w Warszawie u najlepszego tamtejszego snycerza Tatarkiewicza, że postanowił sobie wytrwać w tym zawodzie i dokształcić się za granicą. Był to bardzo przyjemny kolega; średniego wzrostu, miłéj twarzy, przypominającéj niektóremi rysami twarz Józefa Poniatowskiego, i ta okoliczność stała się dlań w Berlinie przyczyną awantury, czy nawet pojedynku z jakimś nieszczególnym młodzikiem z Królestwa, który pozwolił sobie wobec niego arcy niewłaściwéj uwagi. Wrodzonéj zdolności do rzeźbiarstwa miał Sosnowski nie mało, ale, szczerze mówiąc, łączył z nią jako i z najlepszem sercem w świecie i wielką łagodnością, brak widoczny naukowego wykształcenia i zamiłowanie w bezmyślnem zabijaniu czasu. Późniéj się ta jego ociężałość i bezczynność znacznie podobno na lepsze zmieniła pod wpływem południowego słońca, ale w Berlinie, ile sobie