Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

boleść była dla Polki i matki, któż może opisać! Zniosła ją przecież pani Mycielska, jak kilka lat wprzódy śmierć najstarszéj córki, z niepospolitą mocą duszy. Skoro odebrała wiadomość o śmierci Ludwika pod Grochowem, w téj saméj chwili prawie zaprządz kazała; bez względu na ranę własnego serca i na wiek swój, pospieszyła do synowéj i drobnych sierót, ujechawszy mil dwadzieścia, dniem i nocą bez przerwy, w mróz i niepogodę, po okropnych jeszcze wtenczas drogach; a ten dowód miłości i poświęcenia matki był najczulszą pociechą dla wdowy. Toż samo nastąpiło, gdy drugi syn poległ. Czwartego, gdy był ranny, pielęgnować mogła, a śmierć trzeciego zdołano przed nią, na żądanie lekarzy, przez dość długi czas zataić i dowiedziała się o niéj dopiero krótko po zdobyciu Warszawy. Zniosła to ze stanowczością spartańskiéj niewiasty: „Wszystkich moich synów oddałam ojczyźnie“ — rzekła do pocieszających — „ona trzech zachowała sobie; mogła była nie zwrócić mi żadnego; nie skarżę się, jéj prawa mają pierwszeństwo przed mojemi.” To są autentyczne słowa, panie Ludwiku. Widzieliśmy niedługo potem panię Mycielską na pozór niezmienioną, ale jéj zdrowie i dawniejsza żywość umysłu znacznie ucierpiały. Znać było po niéj to zgnębienie w ostatnich latach, chociaż przeżyła je niby to w spokoju, bezprzestannie, jak dawniéj, zajęta albo interesami, albo robótkami; nawet gdy się zebrało przy niéj kółko bliższych znajomych, szczególnie w obecności synów, stawała się rozmowną i wesołą, przytaczała dawniejsze dzieje, robiła uwagi o bieżących sprawach, aby smutkiem swoim nie zakłócać swobody otaczających. Częstokroć jednak przymus sobie zadawała; pewnego bowiem wieczora po takich ożywionych rozchoworach zastał ją ktoś (osoby już nie pamiętam), samą i łzami zalaną, a na pytanie o powód, odebrał odpowiedź w tych