Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodem, któregośmy wtenczas wszyscy doznali po dawanych nam z początku obietnicach, wystąpił z wojska. Okoliczność ta złamała jego przyszłość i zamąciła po części moralne usposobienie. Lat kilka potem spotkałem go u wód; był ożenionym i osiadłym na wsi, ale znalazłem, iż w porównaniu z dawniejszym czasem, mocno zesmutniał i zobojętniał na wszystko. Kilkanaście lat późniéj porzucił gospodarstwo, które nie szło pomyślnie i dostał, po śmierci Marcelego Bukowieckiego, zarząd prowincyalnego zakładu chorych w Owińskach, gdzie przed trzema czy czterema laty umarł. Szkoda wielka, iż niefortunne losy wykoleiły osobistość w początkach tak wiele obiecującą.
Wracając teraz od pasierba do ojczyma, dodać jeszcze muszę, panie Ludwiku, że z ubytkiem jego straciłem znów jednę z tych starych naszych i miłych postaci, z któremi się często spotykałem; dawniéj, gdy tą lub ową drogą z Poznania wychodził na polowanie, które namiętnie lubił, a w ostatnich latach, gdy słabemi już nogami wędrował, z pomocą zacnej żony, w dnie pogodne po stoku fortecznym. Zawsze przyjacielski i serdeczny przyciągał do siebie wszystkich znajomych szczerą życzliwością i rzetelnością myśli i chęci, a kończąc uczciwy swój żywot, pokazał nam jak na wskroś głęboko tkwiały w nim uczucia polskie, nad wszystkiemi innemi górując.
Była to dla nas zupełna niespodzianka; z początku nawet wierzyć nie chciałem, bo go znałem tak dobrze, gdy mi powiedziano, że oczekując lada godzinę śmierci, Leon Chlebowski, ten twardy kalwin, wezwał księdza w rewerendzie i przeszedł na łono katolickiego kościoła; że pojawiającemu się u niego na tę wieść pastorowi, czy superintendentowi oświadczył z całą przytomnością i stanowczością umysłu, jako to uczynił z wolnéj woli i zu-