Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że płótno składała zawsze z pewnym rodzajem wstrętu. Ale nie zdecydowała się nigdy rozpalić ognia ani nawet zbliżyć do komina.
Tymczasem Buchette rosła a rodzice chcieli ją oddać do służby. Martwiła się bardzo i nocami pod kołdrą pokryjomu szlochała. Zielona dziewczyna patrzała z litością na przyjaciółkę. Wpatrywała się w oczy Buchetty i własne jej źrenice napełniały się łzami. A raz nocą kiedy Buchette płakała, poczuła miękką, pieszczącą dłoń na włosach i drobne chłodne usta na twarzy.
Zbliżał się dzień, kiedy Buchette miała pójść do służby. Łkała teraz równie żałośnie jak zielona istota w dniu, gdy ją znaleziono opuszczoną przed Wilczą Paszczą.
Aż ostatniego wieczoru, kiedy już rodzice Buchette’y spali, zielona dziewczyna pogłaskała włosy płaczącej i wzięła ją za rękę. Otworzyła drzwi i wyciągnęła dłoń ku ciemności. Tak jak Buchette zaprowadziła ją niegdyś ku mieszkaniom ludzkim, tak ona powiodła ją dziś za rękę ku nieznajomej wolności.