ciła go na ziemię; pochyliła dzbanek, słuchając szmeru wina.
Buchette prosiła ojca, żeby nie zostawić biednego stworzenia na noc w lesie. Ognie w smolarniach zapalały się kolejno w zmierzchu, a zielona dziewczynka drżąc, patrzała w płomienie. Kiedy weszła do chaty, uciekła przed światłem. Nie mogła przyzwyczaić się do ognia i krzyczała, ilekroć zapalano świecę.
Zobaczywszy ją, uczyniła matka Buchetty znak krzyża. »Dzięki Bogu, że to nie sam dyabeł, rzekła, ale pewnie też nie katoliczka«.
Zielona dziewczynka nie chciała tknąć wina, chleba, ani soli, co dowodziło, że nie mogła być chrzczona ani przystępować do komunii. Proboszcz przywołany właśnie, przechodził próg, kiedy Buchette podawała zielonej postaci gałązki grochu.
Zdawała się być tem uradowaną i zaczęła łupać paznokciami łodygę, myśląc, że wewnątrz znajdzie ziarna. Zawiedziona rozpłakała się, dopóki Buchette nie otworzyła jej strączków. Wtedy zaczęła gryźć groch, przypatrując się księdzu.
Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/54
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.