Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaków. Chwilami wilgotny całun utkany z lecących kropel rozdzierał się na pękach czarnych porostów.
— Nie można będzie jechać tej nocy — powiedział chłopak. — Trzeba pójść do budki celnika, gdzie jest siano.
— Nie chcę, tam brudno! krzyknęła dziewczynka.
Bądź co bądź, powiedział chłopak. Czy chcesz zobaczyć twoją panią?
— Samolub! zawołała dziewczynka, wybuchając płaczem. Nie wiedziałam, że jesteś taki. O gdybym wiedziała. Mój Boże. Ale ja ciebie nie znałam!
— Możesz przecie nie jechać. A któżto mnie wołał wtedy rano, kiedy przechodziłem drogą.
— Ja? Oh kłamca! Nie poszłabym nigdy, gdybyś mi nie powiedział. Bałam się ciebie. Chcę wrócić, nie chcę spać w sianie. Chcę swego łóżka!
— Jesteś przecie wolna, rzekł chłopak.
Szła dalej wzruszając ramionami. Po chwili:
— Jeżeli idę, powiedziała, to dlatego tylko, żem przemokła, z pewnością.
Budka celna otwierała się na pochyły brzeg,