Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściach, coś z oryginalności arcydzieł, jedynych które dziś liczą się dla nas, ale których zrozumienie utrudniałaby może sama ich doskonałość; tamte przygotowały im może drogę w sercach. To pewna, że jeżeli tamte melodje dawały mgliste przeczucie przyszłego piękna, grążyły je w powszechnej nieświadomości. Tak samo z Vinteuilem; gdyby umierając zostawił — poza pewnemi partjami sonaty — jedynie to co zdołał skończyć, wówczas to coby się zeń znało byłoby, wobec jego prawdziwej wielkości, czemś równie błahem, jak gdyby Wiktor Hugo naprzykład umarł po Pas d’Armes du roi Jean, po Fiancée du Timbalier i Sarah la baigneuse, nie napisawszy Legendy wieków ani Kontemplacyj; to co jest dla nas jego prawdziwem dziełem zostałoby czysto potencjalne, równie nieznane jak owe światy, których nasze poznanie nie dosięga, o których nigdy nie będziemy mieli pojęcia.
Zresztą pozorny kontrast, owa głęboka łączność między geniuszem (także talentem, a nawet cnotą) a futerałem przywar, w którym, jak się to zdarzyło Vinteuilowi, jest on tak często zawarty i przechowany, były czytelne — niby w przejrzystej alegorji — w samem zebraniu gości, wśród których się znalazłem po skończeniu koncertu. Zebranie, mimo że ograniczone tym razem do salonu pani Verdurin, podobne było do wielu innnych, których elementów nie zna szeroka publiczność, a któ-