Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głęboko, trudny do wydobycia. To co z niej widziałem, raniło mnie niby chorego o zmysłach tak boleśnie przemieszczonych, że kolor odczuwałby w swojem wnętrzu niby nacięcie w żywe ciało. Na szczęście, nie uległem jeszcze pokusie zerwania z Albertyną; przykrość ujrzenia jej niebawem za powrotem była drobnostką w porównaniu z niepokojem, jakiegobym doznawał, gdyby rozstanie przypadło na chwilę gdym ją podejrzewał, zanimby zdążyła stać mi się obojętna. W chwili kiedy ją sobie wyobrażałem czekającą tak na mnie w domu, jak ukochana kobieta której się czas dłuży, uśpioną może na chwilę w swoim pokoju, upieściła mnie w przelocie tkliwa fraza septetu, rodzinna d domowa. Wszystko tak dalece krzyżuje się i piętrzy w naszem wewnętrznem życiu, iż może frazę tę natchnął Vinteuilowi sen jego córki — jego córki, dziś przyczyny wszystkich moich udręczeń — kiedy w zaciszne wieczory słodycz jej umilała mu pracę; — tę frazę, która mnie tak ukoiła tem samem miękkiem tłem milczenia, nasycającem często zadumę Schumanna, podczas której nawet kiedy „poeta mówi“ zgadujemy że „dziecię śpi“. Odnajdę tego wieczora — kiedy mi się spodoba wrócić — Albertynę, dziecko moje, uśpioną, rozbudzoną. A jednak — powiadałem sobie — początek tego dzieła, w pierwszych krzykach jutrzenki, przyrzekał coś bardziej tajemniczego niż miłość Albertyny. Próbowa-