Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obrażałyby wedle umownych a uświęconych form eter, zdawała się szukać po nich, we właściwym momencie, lubego dźwięku, w ten sam sposób, w jaki alegoryczna boginka, stojąc przed złotą kratą niebieskiego sklepu, zrywałaby gwiazdy. Co się tyczy Morela, niewidzialny dotąd i zgubiony w jego włosach pukiel oderwał się i falował nad jego czołem. Obróciłem nieznacznie głowę ku publiczności, aby sobie zdać sprawę z tego co p. de Charlus musiał myśleć o tym puklu. Ale oczy moje napotkały tylko twarz, lub raczej ręce pani Verdurin, bo twarz była całkowicie utopiona w dłoniach.
Ale rychło, gdy tryumfalny motyw dzwonów wypędziły, rozprószyły inne, ogarnęła mnie znów ta muzyka; zdałem sobie sprawę, że jeżeli w tym septecie różne elementy wyłaniają się kolejno, to poto aby się stopić w końcu. I sonata Vinteuila i, jak się dowiedziałem później, wszystkie inne jego utwory, były, wobec tego septetu, jedynie nieśmiałemi — uroczemi ale wątłemi — szkicami wobec wspaniałego i pełnego arcydzieła, objawiającego mi się w tej chwili. Mimowoli, przez porównanie, przypominałem sobie również, żem myślał niegdyś o innych światach, jakie mógł był stworzyć Vinteuil, jako o światach tak kompletnie zamkniętych jak każda z moich miłości. Ale w rzeczywistości musiałem uznać, że w stosunku do mojej ostatniej miłości — Albertyny — pierwsze moje pró-