Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sądnym. Mimo to, wyczekawszy tyle, szaleństwem byłoby nie odczekać jeszcze kilku dni, aż się zjawi taka pożądana minuta, raczej niż ryzykować, że przyjmę odejście Albertyny z tym samym buntem, jaki mną wstrząsał niegdyś, kiedy mama odchodziła od mego łóżka nie powiedziawszy mi dobranoc, lub kiedy mnie żegnała na dworcu. Na wszelki wypadek, mnożyłem swoje galanterje. Co do sukien Fortuny’ego, zdecydowaliśmy się wreszcie na niebiesko-złotą z różową podszewką — właśnie ją ukończono. Zamówiłem mimo to pięć innych, których Albertyna, wybierając tę jedną, wyrzekła się z żalem. Jednakże, z nadejściem wiosny, w dwa miesiące po tem co mi mówiła jej ciotka, uniosłem się pewnego wieczora. Było to właśnie w ów wieczór, kiedy Albertyna pierwszy raz włożyła błękitno-złoty szlafroczek Fortuny’ego, który, wskrzeszając obraz Wenecji, bardziej jeszcze dał mi uczuć com poświęcił dla niej i to bez żadnej wdzięczności z jej strony. Choć nigdy nie widziałem Wenecji, marzyłem o niej bez przerwy od czasu owych świąt wielkanocnych, które dzieckiem miałem tam spędzić, i dawniej jeszcze, od sztychów Tycjana i fotografij Giotta, które niegdyś Swann dał mi w Combray. Suknia Fortuny’ego, którą miała tego wieczora Albertyna, zdawała mi się niby kuszący cień owej niedosiężnej Wenecji. Pokrywały ją arabeski, ornamenty, podobne do tych, które zdobią pałace Wenecji, ukryte niby