Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

publicznego miejsca, gdzieby nie robiły tego co najsekretniejsze.
— Ale Lea była przez cały czas tej podróży idealnie przyzwoita ze mną — rzekła Albertyna. Była nawet bardziej uważająca niż wiele kobiet z towarzystwa.
— Czy kobiety z towarzystwa zachowywały się kiedy z tobą niewłaściwie, Albertyno?
— Nigdy.
— Zatem co miałaś na myśli?
— No, to że była o wiele mniej swobodna w słowach.
— Naprzykład.
— Nie użyłaby, jak wiele kobiet, które się przyjmuje w towarzystwie, słowa „piłować“, albo „gwizdać na coś“.
Miałem wrażenie że część powieści która jeszcze nie spłonęła, rozpada się wreszcie w popiół.
Moje zniechęcenie byłoby trwało. Słowa Albertyny, kiedym się nad niemi zastanawiał, wzbudzały we mnie szalony gniew. Z kolei gniew ustąpił jakiemuś roztkliwieniu. I ja też, od chwili gdy wróciłem i oświadczyłem że chcę zerwać, kłamałem. I ta chęć zerwania którą udawałem tak wytrwale, wzbudziła pomału we mnie coś ze smutku, który byłbym czuł, gdybym chciał naprawdę opuścić Albertynę.
Zresztą, nawet myśląc napadami, nawrotami (jak się mówi o innych cierpieniach fizycznych),