Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pana de Charlus, po terorze, jakim gnębił nawet krewnych, że będzie w następstwie tego wieczoru ścigał swoją wściekłością Verdurinów i stosował wobec nich represje. Widzieliśmy, czemu nie stało się to odrazu. Następnie, baron, zaziębiwszy się w jakiś czas potem i dostawszy zakaźnego zapalenia płuc, które srożyło się w owym czasie, długo był, wedle uznania lekarzy i własnego poczucia, o włos od śmierci, pozostając przez kilka miesięcy w największem niebezpieczeństwie. Czy to była poprostu metastaza fizyczna, zastąpienie innem cierpieniem newrozy, która wyładowywała się dotychczas w atakach furji? Bo zbyt proste byłoby przyjąć, że baron, który nigdy nie brał serjo, z towarzyskiego punktu widzenia, Verdurinów, zrozumiawszy w końcu rolę jaką odegrali, nie mógł mieć do nich pretensyj jakieby miał do równych sobie; zbyt proste również byłoby przypominać, że nerwowcy, burząc się z lada okazji na urojonych i niewinnych wrogów, stają się bezsilni z chwilą gdy ktoś podejmie przeciw nim ofenzywę. Snadniej uspokaja się ich tryskając im zimną wodę w twarz, niż starając się wykazać czczość ich uraz. I zapewne nie w jakiejś metastazie trzeba szukać tego braku reakcji, ale w samej chorobie. Zmęczyła barona tak, że mało zostawało mu sił na myślenie o Verdurinach. Był nawpół umierający. Wspominałem o ofenzywie; nawet te ofenzywy które będą miały skutek