Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

durin, która byłaby w wielkim kłopocie, gdyby jej przyszło to uczynić.
— Och! to nic nie znaczy, że nie trwało długo; to dowodzi że to jest zdrajca! — wykrzyknął Morel.
W tej właśnie chwili weszliśmy do salonu.
— Haha! wykrzyknął p. de Charlus, odnajdując Morela i zbliżając się do muzyka z radością człowieka który zorganizował umiejętnie cały wieczór pod kątem schadzki z kobietą i który w swojem upojeniu nie domyśla się, że sam zastawił pułapkę, w którą ludzie nastawieni przez męża złapią go, aby go publicznie ochłostać. — I cóż, nareszcie jesteś: gdzieżeś ty się ukrywał, młoda sławo i niebawem młody kawalerze Legji honorowej? Bo niedługo będziesz mógł przypiąć sobie krzyż Legji — rzekł p. de Charlus do Morela z akcentem tkliwości i tryumfu, wzmianką o krzyżu Legji potwierdzając właśnie kłamstwa pani Verdurin, w których Morel uznał z tą chwilą bezsporną prawdę.
— Zostaw mnie pan, zabraniam panu zbliżać się do mnie! — krzyknął Morel. — To dla pana nie pierwszyzna, ja nie jestem pierwszy, którego pan próbuje znieprawić.
Jedyną moją pociechą była myśl, że ujrzę Morela i Verdurinów startych w proch przez pana de Charlus. Za tysiąc razy mniejsze rzeczy doznawałem jego oszalałych gniewów; nikt nie był od nich bezpieczny, król nie byłby go onieśmielił. Otóż stała się rzecz zdumiewająca. Ujrzeliśmy pana