Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czemu, wzdrygam się przed tem niby przed podłością.
To rzekłszy, profesor nie zawahał się popełnić tej podłości, biorąc barona pod ramię:
— No, baronie, chodźmy zapalić papierosa; nasz młody człowiek nie zna jeszcze wszystkich cudów tego przybytku.
Wymówiłem się, powiadając że muszę wracać.
— Jeszcze chwilę — rzekł Brichot. Ma mnie pan przecie odwieźć, nie zapomniałem pańskiej obietnicy.
— Czy doprawdy nie chce pan, żebym kazał dla pana wyjąć srebra? Niema nic prostszego — rzekł do mnie p. de Charlus. Ale, ale, pamięta pan, ani słowa Morelowi o sprawie Legji. Chcę mu zrobić niespodziankę, oznajmić mu to z chwilą, kiedy się goście trochę rozejdą. On powiada, że to nie jest ważne dla artysty, ale że jego wuj pragnie tego (zaczerwieniłem się, bo pomyślałem, że Verdurinowie wiedzą przez mojego dziadka, kim jest wuj Morela). No, nie chce pan, żebym dla pana kazał wydobyć najpiękniejsze sztuki? — rzekł baron. Zresztą zna je pan, widział je pan dziesięć razy w la Raspelière.
Nie śmiałem rzec, że jeżeli co mogłoby mnie interesować, to nie banalność mieszczańskiego srebra, choćby najbogatszego, ale jakiś okaz, bodaj na pięknym sztychu, sreber pani du Barry. Byłem zanadto wzruszony a choćbym nawet nie był prze-