Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pan ma młode? — rzekł zwracając się do Morela. — Nie? Więc ja gram tego starego Dawida.
— Ale w takim razie pan ma pięć, wygrał pan!
— Piękne zwycięstwo, doktorze — rzekł margrabia.
— Zwycięstwo à la Pyrrus — rzekł Cottard, obracając się do margrabiego i patrząc nań z nad binokli, aby ocenić wrażenie tego cytatu. — Jeżeli mamy jeszcze czas — rzekł do Morela — dam panu rewanż. Ja robię. A, nie, już zajechali, odłóżmy to do piątku, wytnę panu sztukę, sztukę mięsa.
Państwo Verdurin wyprowadzili nas. Pryncypałka była szczególnie miła dla Saniette’a, aby mieć pewność że wróci jutro. „I co, malcze, będzie panu dość ciepło? — rzekł do mnie Verdurin, któremu wiek pozwalał na tę ojcowską nomenklaturę. — Możnaby rzec, że czas się odmienił.“ Słowa te napełniły mnie radością, tak jakby głębokie życie natury, wyrażające się przypływem nowych kombinacyj, miało oznajmiać inne zmiany w mojem życiu, stwarzając w niem nowe możliwości. Już otwierając drzwi do parku w momencie odjazdu, czuło się, że inny „czas“ wypełnia od paru chwil scenę; czuło się w świerkowym lesie (gdzie niegdyś pani de Cambremer marzyła o Chopinie), jak chłodny wietrzyk, rozkosz lata, rozpoczyna, ledwie wyczuwalnie, w pieszczotliwych skrętach, w

27