Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Albertyny. Dziś czy jutro musi się o tem dowiedzieć, dziwi mnie tylko, że już ciotka nie powtórzyła Albertynie iż jestem człowiekiem „niepospolitym“.
— Tak — dodał Bloch — wszyscy piali twoje pochwały. Ja jeden zachowałem milczenie równie głębokie co gdybym w miejsce biesiady, zresztą dość miernej, jaką nas raczono, spożył mak, drogi błogosławionemu bratu Tanathosa i Lety, boskiemu Hypnosowi, który spowija słodkiemi więzy ciało i język. Nie iżbym cię podziwiał mniej niż banda drapieżnych sów, z któremi mnie zaproszono. Ale ja cię podziwiam dlatego że cię rozumiem, a oni cię podziwiają nie rozumiejąc. Aby dobrze rzec, ja cię zanadto podziwiam aby mówić o tobie publicznie; wydawałoby mi się profanacją chwalić głośno to, co noszę w najgłębszym zakątku serca. Daremnie pytano mnie o ciebie; święta Wstydliwość, córa Kroniona, kazała mi zostać niemym.
Nie byłem na tyle nietaktowny, aby okazać niezadowolenie, ale ta Wstydliwość wydała mi się spokrewniona — o wiele bardziej niż z Kronionem — ze wstydliwością, która nie pozwala podziwiającemu cię krytykowi mówić o tobie, dlatego że do sekretnej świątyni, gdzie królujesz, wtargnęłaby w ten sposób horda ciemnych czytelników i dziennikarzy; ze wstydliwością ministra, który nie daje

240