Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-03.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na doktora — Cottard, to świętość. Mógłby zażądać czego by chciał. Zresztą, ja go nie nazywam doktór Cottard: ja go nazywam doktór Bóg! I jeszcze, mówiąc tak, spotwarzam go, bo ten bóg naprawia w zakresie możliwości cząstkę nieszczęść, za które odpowiedzialny jest tamten.
— Graj pan atu — rzekł do Morela z wniebowziętą miną p. de Charlus.
— Dla wymacania — rzekł skrzypek.
— Trzeba było najpierw zapowiedzieć króla — rzekł p. de Charlus; — roztargniony pan jest, ale świetnie pan gra!
— Mam króla — rzekł Morel.
— Bardzo przystojny król — odparł profesor.
— Co to jest za historja z temi tyczkami — spytała pani Verdurin pana de Cambremer pokazując wspaniałą tarczę wyrzeźbioną nad kominkiem. Czy to pański herb — dodała z ironiczną wzgardą.
— Nie, to nie nasz — odparł pan de Cambremer. My mamy pole złote z trzema pasami czerwonych blanków każdy o pięciu zębach ze złotą koniczą. Nie, to jest herb Arrachepelów, którzy nie byli z naszego pnia, ale po których odziedziczyliśmy ten dom, i nigdy nikt z naszej linji nie chciał tu nic zmieniać. Arrachepel (dawniej Pelvilain, jak powiadają) mieli złote pole z pięcioma zaostrzonemi czerwonemi palami. Kiedy się skojarzyli z Féterne’ami, tarcza ich zmieniła się ale po-

6