Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzały ze zdziwieniem, że Albertyna zatrzymała się inie idzie z niemi. — Albertyno, co ty tam robisz, wiesz która jest godzina? — Wracajcie — odrzekła z powagą. — Ja mam do pomówienia z nim — dodała, wskazując na mnie z pokorną minką. Rozamonda i Gizela popatrzały na mnie, jakby zdjęte nowym szacunkiem. Cieszyłem się świadomością, że bodaj na chwilę jestem, w obecności Rozamondy i Gizeli, czemś ważniejszem dla Albertyny, niż godzina powrotu, niż przyjaciółki, i że mogę nawet mieć z nią ważne sekrety, w które niepodobna byłoby ich wtajemniczyć. — Czy nie ujrzymy cię dziś wieczór? — Nie wiem, to będzie zależało od niego. W każdym razie, do jutra.
— Chodźmy do mojego pokoju — rzekłem, kiedy się przyjaciółki oddaliły. Wsiedliśmy do windy, Albertyna zachowała przy lift-boyu milczenie. Konieczność uciekania się do osobistej obserwacji i do dedukcji, aby poznać drobne sprawy „państwa“, owych szczególnych ludzi, którzy rozmawiają między sobą a nie mówią do nich, rozwija u „pracowników“ (jak lift nazywał służbę) większą zdolność odgadywania myśli niż u „pryncypałów“. Narządy zanikają albo stają się silniejsze lub subtelniejsze wedle tego czy ich potrzeba rośnie lub maleje. Od czasu jak istnieją koleje żelazne, obawa spóźnienia się na pociąg nauczyła nas liczyć się z minutami, gdy u dawnych Rzymian, u których nietylko astro-

53