Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mógłbym z nią być o wiele jeszcze poufalszy, i tak znalazłbym w niej jedynie miękką i kwitnącą słodycz; mogłem, w upale tego pięknego popołudnia, kosztować dowoli tego wielkiego kołacza z miodem, jakim pani de Cambremer stawała się tak rzadko. Kołacz ten zastąpił ptifury, któremi nie przyszło mi na myśl poczęstować gości. Ale nazwisko Poussin, nie uszczuplając grzeczności kobiety światowej, obudziło protest estetki. Słysząc je, pani de Cambremer powtórzyła na sześć zawodów, prawie tuż po sobie owo lekkie klaśnięcie językiem, jakiem wyraża się dziecku, które właśnie zrobiło jakieś głupstwo, zarazem naganę za to co już zrobiło i zakaz na przyszłość:
— Na Boga, po malarzu takim jak Monet, który jest poprostu geniusz, niechże pan nie wymienia starego majstra bez talentu jak Poussin. Powiem wręcz, że on mi się wydaje najtępszą piłą, jaka istniała pod słońcem. Cóż pan chce, ja nie mogę przecież tego nazwać malarstwem. Monet, Degas, Manet, tak, to są malarze! To bardzo ciekawe — dodała wlepiając badawcze i zachwycone spojrzenie w mglisty punkt przestrzeni, gdzie spostrzegała własną myśl — to bardzo ciekawe, dawniej wolałam Maneta. Teraz rozumie się, podziwiam zawsze Maneta, ale sądzę, że może wolę jeszcze od niego Moneta. Och, katedry!
Wkładała tyleż skrupułu co gorliwości w zazna-

32