powiadał z naiwną próżnością ludzi, którzy sądzą, że wszystko co ich dotyczy jest znakomite i że cały świat zna nazwisko metra śpiewu ich córki. „Nic się nie da zrobić! Gdyby miała jakiegoś podrzędnego lekarzynę, możnaby próbować innej kuracji; ale kiedy ten lekarz nazywa się Cottard (wymawiał to nazwisko tak, jakby to był Bouchard lub Charcot), trzeba poprostu cierpieć“. Obecnie, pewien że p. de Cambremer z pewnością słyszał o sławnym profesorze Cottard, p. Verdurin użył odwrotnej taktyki, przybrał skromną minkę: „To nasz lekarz domowy, zacny człowiek, którego uwielbiamy i który dałby się porąbać za nas; to nie lekarz, to przyjaciel; nie sądzę aby go pan znał lub aby jego nazwisko coś panu mówiło; w każdym razie, dla nas, to nazwisko bardzo zacnego człowieka, bardzo kochanego przyjaciela: Cottard“.
Nazwisko to, szepnięte ze skromną miną, zmyliło pana de Cambremer, który myślał że chodzi o kogo innego. „Cottard? pan nie mówi o profesorze Cottard?“ Właśnie rozległ się głos rzeczonego profesora, który, zakłopotany zrzuceniem, powiadał trzymając karty: „Tędy go wiedli“.
— A tak, właśnie, jest profesorem — rzekł pan Verdurin.
— Jakto! profesor Cottard! Pan się nie myli?
Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/276
Wygląd
Ta strona została przepisana.
272