Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

patronów. Poczem, uśmiechając się w błogiej ekstazie z oczami utkwionemi w dal, z głosem nabrzmiałym egzaltacją, więcej niż estetyczną, raczej religijną: — To takie piękne w momencie Podniesienia, kiedy Michał stoi koło ołtarza, w białej sukni, kołysząc złotą kadzielnicą, z taką obfitością kadzideł, że woń wzbija się aż do nieba...
— Możnaby się wybrać całą gromadką — podsunęła pani Verdurin, mimo swego wstrętu do sutanny.
— W tej chwili, od momentu Podniesienia — podjął p. de Charlus, który z innych przyczyn ale w ten sam sposób jak dobrzy mówcy w Izbie nie odpowiadał nigdy na przerywania i udawał że ich nie słyszy — byłoby czarujące słyszeć naszego młodego przyjaciela, wykonującego Palestrynę łub Air Bacha. Oszalały z radości, nasz zacny proboszcz także, i to jest największy hołd — przynajmniej największy hołd publiczny — jaki mógłbym oddać memu świętemu patronowi. Co za zbudowanie dla wiernych! Pomówimy o tem zaraz z naszym młodym Fra Angelico smyczka, żołnierzem jak święty Michał.
Saniette, zaproszony na czwartego, oświadczył, że nie umie grać w wista. Zaczem Cottard, widząc że niewiele jest już czasu do pociągu, zasiadł czemprędzej do partyjki écarté z Morelem. Verdurin, wściekły, podszedł ze straszliwą miną do Saniette’a.

269