Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Brichota, wobec którego chciała naprawić niedawny wybryk.
— Mówiłem, niech mi Bóg odpuści, o dandysie, który był samą śmietanką arystokracji (pani Verdurin zmarszczyła brwi) za czasów Augusta (pani Verdurin, uspokojona odległością tej śmietanki, rozpogodziła się nieco); o przyjacielu Wirgiliusza i Horacego, którzy posuwali pochlebstwo do tego stopnia, aby mu w żywe oczy wysławiać jego parantele więcej niż arystokratyczne, królewskie, słowem mówiłem o Mecenasie, szczurze bibliotecznym, przyjacielu Horacego, Wirgiliusza, Augusta. Pewien jestem, że p. de Charlus wie bardzo dobrze — i w każdym sensie — kto był Mecenas.
P. de Charlus zerkał wdzięcznie na panią Verdurin, bo słyszał jak się umawia na pojutrze z Morelem i bał się, że jego nie zaprosi. — Sądzę — rzekł — że Mecenas był czemś w rodzaju Verdurina starożytności.
Pani Verdurin ledwie zdołała powściągnąć uśmiech zadowolenia. Podeszła do Morela.
— Sympatyczny jest ten przyjaciel pańskich rodziców — rzekła. — Widać, że to człowiek wykształcony, dobrze wychowany. Nada się do naszej paczki. Gdzie on mieszka w Paryżu?
Morel zachował wyniosłe milczenie i zaproponował tylko partyjkę kart. Pani Verdurin przed-

261