Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Otóż właśnie te rzeczy, których dowiadywałem się od Brichota, interesowały mnie. Co się tyczy tego, co zwano jego dowcipem, inteligencją, były one ściśle te same które tak ceniono niegdyś w „paczce“. Mówił z tą samą drażniącą łatwością, ale słowa jego „nie brały“ już, miały do pokonania wrogie milczenie lub nieżyczliwe echa; zmieniło się nie to co on mówił, ale akustyka salonu i nastrój słuchaczy.
— Uwaga! — rzekła półgłosem pani Verdurin, wskazując Brichota. Ten, zachowawszy słuch ostrzejszy od wzroku, objął pryncypałkę szybkiem spojrzeniem krótkowidza i filozofa. Jeżeli oczy jego się popsuł), w zamian oczy ducha ogarniały rzeczy szerzej. Widział, jak niewiele można oczekiwać od ludzkich przywiązań i pogodził się z tem. Bolało go to, zapewne. Zdarza się, że nawet ten, który pewnego wieczora, w kółku gdzie zazwyczaj był mile widziany, zgaduje, że się wydał albo pusty, albo ciężki, albo niezręczny, albo zbyt śmiały etc., wraca do domu zbolały. Często kwest ja przekonań lub teoryj jest przyczyną że się wydał drugim głupi lub niemodny. Często wie doskonale, że owi drudzy nie dorośli do niego. Z łatwością mógłby zanalizować sofizmaty, przy pomocy których potępiono go milcząco, chce wybrać się z wizytą, napisać list; zmądrzawszy, nie czyni tego, czeka zaproszenia na następny tydzień. Bywa

257