Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła chłodno. — Brak mu oczywiście oryginalności i smaku, ma zato straszliwą pamięć. Mówiono o „przodkach“ osób, które mieliśmy dziś na obiedzie, o emigrantach, że „niczego nie zapomnieli“. Ale oni mieli przynajmniej tę wymówkę — rzekła przywłaszczając sobie koncept Swanna — że się niczego nie nauczyli. Podczas gdy Brichot wie wszystko i ciska nam na głowę przy obiedzie całą mądrość dykcjonarzy. Sądzę, że nazwa żadnego miasta ani wioski nie ma już dla pana tajemnic.
Podczas gdy pani Verdurin mówiła, ja myślałem, żem sobie postanowił spytać jej o coś, ale nie mogłem sobie przypomnieć o co.
— Jestem pewien, że mówicie o naszym Brichot. Hę, Chantepie, Freycinet, nic wam nie darował. Cały czas patrzałem na naszą kochaną pryncypałkę.
— Widziałam świetnie, omal nie parsknęłam.
Nie umiałbym dziś powiedzieć, jak pani Verdurin była ubrana owego wieczora. Może w danej chwili też nie wiedziałem, bo nie mam zmysłu obserwacji. Ale czując że toaleta jej nie jest bez pretensyj, powiedziałem na ten temat coś miłego, wyraziłem nawet zachwyt. Pani Verdurin była jak prawie wszystkie kobiety, które sobie wyobrażają, że zwrócony do nich komplement jest ścisłym wyrazem prawdy i że to jest sąd wydany bezstronnie, nieodparcie, tak jakby chodziło o dzie-

254