Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cim umiała dać jedynie wątlejsze echo pierwszego. Niechby się znalazł bodaj jeszcze czwarty, a z pierwotnej uprzejmości nicby już nie zostało. Wreszcie, przez pewne wyrafinowanie prostoty, które z pewnością musiało robić wrażenie w rodzinie a nawet wśród znajomych, pani de Cambremer przywykła zastępować słowo „szczery“ (które mogłoby się w końcu wydawać kłamliwe) słowem „prawdziwy“. I aby tem lepiej okazać, że w istocie chodzi o coś szczerego, łamała konwencjonalny szyk, który kazałby kłaść prawdziwy przed rzeczownikiem, i kładła go mężnie po nim. Listy jej kończyły się tak: „Niech pan wierzy w moją przyjaźń prawdziwą. Niech pan wierzy w moją sympatję prawdziwą“. Na nieszczęście, zmechanizowało się to tak, że afektowana szczerość robiła wrażenie kłamliwej grzeczności bardziej niż staroświeckie formuły, o których sensie już się nie myśli. Utrudniał mi zresztą czytanie zgiełk rozmów, nad które wybijał się donośniejszy głos pana de Charlus; ten nie poniechał swojego tematu i mówił do pana de Cambremer:
— Nalegając abym zajął pańskie miejsce, przypomniał mi pan pewnego jegomościa, który wy stosował dziś do mnie list, adresując na kopercie: Jego Wysokość baron de Charlus, a zaczął list od Wasza Dostojność.
— W istocie, pański korespondent przesolił tro-

250