Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz za swoje, Brichotku, — rzekła pani Verdurin. — A poza tem droga dobrze się odbyła?
— Spotkaliśmy tylko mętne egzemplarze ludzkie, które wypełniały pociąg, Ale odpowiadam na pytanie pana de Cambremer: reine nie oznacza tutaj małżonki króla, lecz żabę. Jest to nazwa, która zachowała się długo w tych stronach, jak o tem świadczy stacja Renneville, która powinnaby się pisać Reineville.
— Cóż za wspaniała sztuka! — rzekł p. de Cambremer, pokazując rybę. Był to jeden z tych komplementów, zapomocą których margrabia sądził iż płaci swoją „cechę“ za obiad i kwituje się. „Zapraszać ich, to zbyteczne — mówił często o niektórych znajomych do żony. Byli uszczęśliwieni, że nas mieli u siebie. To oni mi dziękowali“.
— Zresztą muszę panu powiedzieć, że ja od wielu lat jeżdżę prawie codziennie do Renneville i nie widziałem tam więcej żab niż gdzieindziej. Pani de Cambremer sprowadziła tutaj proboszcza z parafii gdzie ma rozległe dobra, posiadającego, o ile mi się zdaje, te same upodobania co pan. Napisał dzieło.
— Wiem, oczywiście, przeczytałem je z wielkiem zainteresowaniem — rzekł obłudnie Brichot. Zadowolenie, jakie duma pana de Cambremer znalazła pośrednio w tej odpowiedzi, wywołało jego długi śmiech.

213