Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie rozumiem pańskiego pytania — rzekł pan de Cambremer.
— Mam na myśli: czy śpiewa tam dużo srok? — odparł Brichot.[1]
Tymczasem Cottard cierpiał, że pani Verdurin nie wie, iż oni omal nie spóźnili się na pociąg. „No, no — rzekła pani Cottard do męża, aby go zachęcić: opowiedz swoją odyseję“.
— W istocie, to przekracza zwykłe granice — rzekł doktór, który podjął na nowo opowiadanie. — Kiedym ujrzał, że pociąg stoi na stacji, zatknęło mnie! A wszystkiemu zawinił Ski. Pan masz mocno karkołomne informacje, drogi panie! A ten Brichot, który czekał nas na stacji!
— Sądziłem — odparł uczony, rzucając dokoła siebie resztki spojrzenia i uśmiechając się wąskiemi wargami — że jeżeli się pan zapóźnił w Graincourt, to że pan spotkał jakąś perypatetyczkę.
— Będziesz pan cicho, gdyby moja żona pana usłyszała! — rzekł profesor. — Moja szona ona być zastrosna.

— A! ten Brichot — wykrzyknął Ski, w którym ryzykowny żarcik Brichota obudził tradycyjną wesołość — zawsze ten sam (mimo że doprawdy nie wiedział, czy Brichot był kiedy lampartem). I podkreślając te sakramentalne słowa rytualnym ge-

  1. Chanter — śpiewać; pie — sroka.
208