Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogłaby ją wzruszyć. Jest bardzo nerwowa w ostatnich czasach. Verdurin jest szczególnie rad że pan przyjeżdża dzisiaj, bo wie że to będzie wielka rozrlywka dla niej — rzekła księżna, zapominając że niby to nie słyszała o mnie. — Sądzę, że dobrze by pan zrobił, nie wspominając o niczem przy pani Verdurin — dodała zwracając się do Brichota.
— Och, dobrze księżna robi, że mi to mówi — odparł naiwnie Brichot. — Uprzedzę Cottarda.
Powóz zatrzymał się na chwilę. Ruszył dalej, ale turkot kół ustał. Wjechaliśmy w aleję la Raspelière, gdzie pan Verdurin czekał nas przed gankiem. — Dobrzem zrobił, żem włożył smoking-rzekł stwierdzając z przyjemnością że wierni są w smokingach skoro mam do czynienia z takimi elegantami. — A kiedy ja przeprosiłem, że jestem w marynarce, rzekł: — Ale cóż znowu, to znakomicie. Jesteśmy przecie między kolegami. Pożyczyłbym panu chętnie jakiegoś mojego smokinga, ale nie nadałby się panu. — Pełne wzruszenia shake hand, jakiem, wchodząc do sieni, Brichot obdarzył pryncypała w charakterze kondolencji z powodu śmierci pianisty, nie wywołało żadnego komentarza. Wyraziłem panu Verdurin zachwyt nad tą miejscowością: — A, ślicznie, ale pan jeszcze nic nie widział, pokażemy to panu. Czemuby pan nie miał przyjechać tu na kilka tygodni, powietrze jest wyborne. — Brichot bal się, że jego uścisk dłoni nie został zrozumiany. — I

171