Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spotkał w Doncières. Księżna dowiedziała się o tem od pani Verdurin, u której była rano na śniadaniu, jak nam to oznajmiła pospiesznym głosem, w którym spółgłoska r z rosyjska łagodnie szemrała w jej gardzieli, jakby to było nie r ale l.
— A, jadła dziś z nią pani śniadanie — rzekł Cottard do księżnej, ale patrząc na mnie, bo słowa jego miały zwrócić uwagę, jak księżna jest blisko z „pryncypałką“. — Pani jest naprawdę wierna!
— Tak, lubię to małe kółko inteligentne, miłe, nie złośliwe, prloste, bez snobizmu i trlyskające dowcipem.
— Tam do licha, musiałem zgubić bilet, muszę go znaleźć — wykrzyknął Cottard, nie zbyt zresztą zaniepokojony. Wiedział, że w Douville, gdzie miały na nas czekać dwa landa, urzędnik przepuści go bez biletu i ukłoni mu się tem niżej, aby wytłumaczyć tym ukłonem swoją pobłażliwość, świadczącą iż poznał w panu Cottard stałego gościa Verdurinów. — Nie wsadzą mnie do aresztu — zakonkludował Cottard.
— Mówił pan — spytałem Brichota — że niedaleko stąd były słynne wody: skąd to wiadomo?
— Nazwa sąsiedniej stacji dowodzi tego, obok wielu innych świadectw. Zowie się Fervaches.
— Nie rlozumiem, co on chce powiedzieć — zaszemrała księżna tonem takim, jakby mi mówiła przymilnie: „Nudzi nas, prawda?“

162