Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go wytłumaczenia. Ba, wiadomo, w wojsku wystarczy złego humoru sierżanta.
— Jeżeli Morel skrewi jeszcze tym razem — rzekł Brichot — to będzie bardzo przykre dla pani Verdurin. Nasza miła gosposia ma właśnie pierwszy raz na obiedzie sąsiadów, od których wynajęła la Raspelière: margrabiostwo de Cambremer.
— Dziś wieczór margrabiostwo de Cambremer! — wykrzyknął Cottard. Ależ ja nic nie wiedziałem. Oczywiście, wiedziałem, jak i wy, że mają być kiedyś, ale nie wiedziałem że tak prędko. Do paralusza — rzekł zwracając się do mnie — cóż ja panu mówiłem: księżna Szerbatow, margrabiostwo de Cambremer! — I, powtórzywszy parę razy te nazwiska, upajając się ich melodją, doktór dodał:
— Widzi pan, że my tu sobie nie odmawiamy niczego. Niema co, jak na pierwszą wizytę, dobrześ pan trafił. To będzie zebrańko szczególnie udane.
I, obracając się do Brichota, dodał:
— Pryncypałka musi być wściekła. Ostatni czas, żebyśmy jej przybyli z odsieczą.
Od czasu jak pani Verdurin bawiła w la Raspelière, udawała wobec wiernych, że jest istotnie zmuszona, ku swojej rozpaczy, zaprosić jeden raz właścicieli tej posiadłości. Uzyska w ten sposób lepsze warunki na przyszły rok (mówiła); robi to wyłącznie z interesu. Ale twierdziła, że tak się tego boi, że tak przerażające dla niej jest mieć na obiedzie ludzi z poza

147