Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie — pióra głośnego pisarza lub pendzla malarza, których talent inne filary Fakultetu ceniły, nie mając widoków ściągnięcia ich uwagi. Imponowała im wreszcie elegancja światowego filozofa, którą brali zrazu za zaniedbanie, aż im kolega dobrotliwie wytłumaczył, że cylinder można stawiać w czasie wizyty na podłodze, nie jest zaś on na miejscu na wsi, choćby na najwytworniejszym obiedzie: wówczas zastępuje go miękki kapelusz, bardzo odpowiedni do smokinga.
Przez pierwsze sekundy kiedy gromadka pakowała się do wagonu, nie mogłem nawet mówić z Cottardem, zdyszanym nietyle tem że biegł aby dopaść pociągu, ile tem że go złapał na czas. To było więcej niż radość że się coś powiodło; była to niemal wesołość z udanego figla. „Haha, to paradne! — rzekł doktór ochłonąwszy nieco. — Jeszcze chwila! Tam do licha! to nazywam znaleźć się w kropce!“ — dodał mrużąc oko, nie aby wyrazić wątpliwość czy wyrażenie jest trafne — bo doktór aż kipiał pewnością siebie — ale aby dać folgę swemu zadowoleniu.
Wreszcie profesor mógł mnie zapoznać z resztą „paczki“. Z przykrością ujrzałem, że prawie wszyscy są w stroju, który w Paryżu nazywa się smokingiem. Zapomniałem, że Verdurinowie zaczynali odbywać nieśmiałą ewolucję w kierunku „świata“, opóźnioną przez sprawę Dreyfusa, przyspieszoną

123