Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-01.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! znałam bardzo dobrze jej matkę, była urocza, bardzo inteligentna. Pocóż ona wyszła za wszystkich tych ludzi, których ja nie znam? Powiadasz, że się nazywa Chaussepierre? — rzekła sylabizując to słowo z pytającą miną, jakby się bała omylić.
Książę objął ją surowem spojrzeniem:
— Nazywać się Chaussepierre wcale nie jest tak śmieszne jak ci się wydaje. Stary Chaussepierre był bratem owej Charleval, pani de Sennecour oraz wicehrabiny du Merlerault. To ludzie bardzo dobrze.
— Och, dosyć! — wykrzyknęła księżna, która jak pogromczyni nie dopuszczała nigdy wrażenia że się dała zastraszyć krwiożerczym spojrzeniom drapieżnika. — Błażeju, bajeczny jesteś. Ja nie wiem, gdzie ty wyszukujesz wszystkie te nazwiska, ale szczerze ci ich winszuję. Jeżeli nie znałam „Chaussepierre“, w zamian czytałam Balzaka — nie ty jeden go czytałeś — a nawet czytałam Labiche’a. Wysoko cenię Chanlivault, dosyć jest w moim guście Charleval, ale wyznaję że du Merlerault jest arcydziełem! Zresztą, zgódźmy się, że Chaussepierre jest też nienajgorsze. Ty skądś pozbierałeś to wszystko, to niepodobieństwo! Pan, który chce pisać książkę, rzekła do mnie, powinien pan zapamiętać Charleval i Merlerault. Nie znajdzie pan nic lepszego.
— Narazi się poprostu na proces i pójdzie do więzienia; dajesz mu bardzo złe rady, Oriano.

69