Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-01.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wości w okolicy — radosnym końcówkom na ville, na court, czasami głuchszym na tot. Strojne dachówkami ich zamku lub tynkiem kościoła, z trzęsącą się głową ledwo przerastającą sklepienie lub fasadę gmachu i tylko poto aby się ustroić w latarnię normandzką lub w murek spadzistego dachu, nazwiska te robiły wrażenie, że otrąbiły wici wszystkich ładnych miasteczek, spiętrzonych lub rozrzuconych na pięćdziesiąt mil wokoło, i że je ustawiły w porządnym szyku, bez żadnej luki, bez żadnego intruza, na zwartej i prostokątnej warcabnicy arystokratycznej karty w czarnej obwódce.
Matka udała się do swego pokoju, dumając nad tem zdaniem pani de Sévigné: „Unikam wszelkich osób, które chcą mnie rozerwać po tobie; nie mówiąc tego wprost, chcą mi przeszkodzić myśleć o tobie, i to mnie obraża“; a to dlatego że prezydent sądu powiedział jej, że powinnaby się rozerwać. Do mnie szepnął: „O, księżna Parmy“. Mój strach pierzchnął, kiedym ujrzał, że kobieta, którą mi pokazywał, nie ma żadnego związku z Jej Królewską Wysokością. Ale ponieważ księżna kazała zatrzymać pokój aby zanocować w hotelu kiedy będzie wracała od pani de Luxembourg, nowina ta odniosła dla wielu osób ten skutek, że brały każda nowoprzybyła za księżnę Parmy — dla mnie zaś ten, że poszedłem się zamknąć na swojem poddaszu.
Nie byłbym chciał zostać sam. Była ledwie czwar-

251