Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-01.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ska. Wydawało się jej za twarde nazywać „łyżką“ srebrny instrument którym lała swoje syropy: mówiła „łyziećka“; bałaby się urazić słodkiego piewcę Telemaka, zwąc go poprostu Fénelon[1] — jak ja czyniłem z pełną świadomością rzeczy, mając przyjaciela, najdroższego, najinteligentniejszego, dobrego i dzielnego, niezapomnianego wszystkim co go znali, Bertranda de Fénelon — i zawsze wymawiała „Fénielon“. Mniej słodki zięć tej pani Poussin (nazwiska jego zapomniałem), będąc rejentem w Combray, uciekł z kasą i przyprawił między innymi mego wuja o stratę dość znacznej sumy. Ale większość mieszkańców Combray tak lubiła innych członków tej rodziny, że nie spowodowało to żadnego ochłodzenia stosunków; ubolewano jedynie nad panią Poussin. Nie przyjmowała gości, ale ilekroć się przechodziło koło jej ogrodu, przystawało się mimowoli, podziwiając jego cudowny mrok, nie mogąc rozpoznać nic więcej. Nie zawadzała nam w Balbec, gdzie spotkałem ją tylko raz, w chwili gdy mówiła do córki gryzącej paznokcie: „Kiedy ci zacznie porządnie obierać, ładnie zaśpiewasz“.

  1. Przyjaciel Prousta, który padł na froncie w początkach wielkiej wojny. Wiele z jego sympatycznych rysów weszło w fizjognomię Roberta de Saint-Loup. Szczegół ten, jak wiele innych, świadczy, jak dalece sam Proust zajmuje chwilami miejsce bohatera opowiadania.
227