rza. (Donośny głos, jakim mówił zazwyczaj, sprawiający że się ludzie na ulicy oglądali, zstokrotnił się nakształt forte, gdy zamiast na fortepianie, weźmie się je w orkiestrze i co więcej zmieni w fortissimo. Pan de Charlus ryczał.) Czy pan myśli, że jest w pańskiej mocy obrazić mnie? Nie wie pan, do kogo pan mówi? Czy pan myśli, że zatruta ślina pięciuset pańskich lilipucich przyjaciół — gdyby nawet stanęli jedni na drugich — zdołałaby dosięgać bodaj moich dostojnych stóp?
Od pewnej chwili chęć przekonania pana de Charlus, że nigdy nie mówiłem ani nie słyszałem o nim nic złego, ustąpiła szalonej wściekłości, wywołanej jego słowami, które, mojem zdaniem, dyktowała jedynie potworna pycha. Były może skutkiem, częściowo bodaj, owej pychy. Prawie wszystko inne płynęło z uczucia, którego jeszcze nie znałem; nie było zatem moją winą, żem go nie wziął w rachubę, Mógłbym conajwyżej, w braku tego nieznanego uczucia — gdybym pamiętał słowa pani de Guermantes — dumę barona zaprawić domieszką szaleństwa. Ale w tej chwili, szaleństwo nie przyszło mi nawet na myśl. Wedle mnie, była w panu de Charlus sama pycha, we mnie sama wściekłość. W chwili gdy pan de Charlus przestał
Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/154
Wygląd
Ta strona została przepisana.
148