Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bierała wzięcie kobiet swego świata i swojej klasy, powiadając np. kiedy ktoś robił miny: „Nie mogę patrzyć na nią, bo i ja mam ochotę robić miny“, lub też, jeśli ktoś bawił towarzystwo imitacjami: „Najzabawniejsze jest, że kiedy ją udaje, robi się do niej podobny“. Wszystko to jest zaczerpnięte ze skarbca towarzyskości. Ale właśnie sfera Albertyny nie mogła — wedle mego wyczucia — dostarczyć jej owego „niepospolity“, w sensie w jakim ojciec mój mówił o którymś z nieznanych mu jeszcze kolegów, którego inteligencję mu chwalono: „Zdaje się, że to ktoś zupełnie niepospolity“. Dobór, nawet dla golfu, wydał mi się równie nieharmonizujący z rodziną Simonet, jak, w towarzystwie przymiotnika „naturalny“, nie harmonizowałby z tekstem poprzedzającym o kilka wieków prace Darwina. „Iks czasu“ wydało mi się jeszcze lepszą wróżbą. Wreszcie, oczywistość przewrotów, nie znanych mi jeszcze ale zdolnych uprawnić we mnie wszystkie nadzieje, ujawniła mi się niezbicie, kiedy Albertyna oświadczyła mi z zadowoleniem osoby, której sąd nie jest czemś obojętnem:
— Wedle mego przeświadczenia, nie mogło się zdarzyć nic lepszego... Mniemam, że to jest najlepsze rozwiązanie, rozwiązanie eleganckie.

79