Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-01.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie miało swoje pierwsze stadjum, kochając ją już, mówimy do niej najbardziej zdawkowo: „Zaprosiłem panią na obiad na tę wyspę, bo myślałem że ta rama się pani spodoba. Nie mam pani zresztą nic specjalnego do powiedzenia. Ale boję się, że jest wilgoć i że pani będzie zimno. — Ale nie. — Pani to mówi przez uprzejmość. Pozwalam pani borykać się jeszcze przez kwadrans z zimnem, aby pani nie dokuczać, ale za kwadrans odwiozę panią przemocą. Nie chcę żeby pani dostała kataru.“ I odwozimy ją do domu, nie powiedziawszy jej nic, nie zapamiętawszy z niej nic — co najwyżej pewien sposób patrzenia — ale myśląc tylko o tem aby ją widzieć na nowo. Otóż, za drugim razem (nie odnajdując już nawet tego spojrzenia, jedynego wspomnienia, ale myśląc wciąż tylko o tem, aby ją ujrzeć znowu) przebyliśmy pierwsze stadjum. Nic wśród tego nie zaszło. A przecież, zamiast mówić o komforcie restauracji, mówimy, nie budząc zdziwienia w nowej osobie, która się nam wydaje brzydka, ale której myśl chcielibyśmy zaprzątać w każdej minucie jej życia: „Będziemy mieli sporo roboty z tem aby pokonać wszystkie przeszkody piętrzące się między naszemi sercami. Czy myśli pani, że to osiągniemy? Czy wyobraża sobie pani, że zdołamy poko-

137