Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

została dotąd całkowicie obca „Sprawie” i nie interesowała się nią. Wreszcie, młody człowiek jak Bloch, którego nikt nie znał, mógł ujść niezauważony, podczas gdy wielcy reprezentacyjni Żydzi byli już zagrożeni.
Bloch nosił teraz bródkę, binokle, długi tużurek, i rękawiczkę niby zwój papirusa w ręce. Rumuni, Egipcjanie i Turcy mogą niecierpieć Żydów. Ale we francuskim salonie różnice między temi narodami nie są tak uderzające; izraelita wchodzący do salonu tak jakby się wyłaniał z głębi pustyni, z ciałem pochylonem jak u hjeny, z przekrzywioną szyją, rozdający wielkie „salamaleki”, doskonale zadowala gust do orjentalizmu. Tylko trzeba na to aby Żyd nie należał do „świata”; inaczej łatwo przybiera wygląd lorda, obyczaje zaś jego „gallicyzują się”, tak ile krnąbrny nos, rosnąc jak nasturcje w nieoczekiwanych kierunkach, budzi myśl raczej o nosie Maskaryla niż o nosie Salomona. Ale Bloch, jeszcze nie wyrobiony w salonowej gimnastyce, nie uszlachetniony skrzyżowaniem z Anglją lub Hiszpanją, pozostał dla miłośnika egzotyzmu, mimo europejskiego kostiumu, równie dziwny i ciekawy jak Żyd z obrazu Decampa. Cudowna potęga rasy, która z głębi wieków pcha przed siebie, aż w dzisiejszy Paryż, w kuluary naszych teatrów, za

69